Od czasu do czasu na blogu Kobiecej Siły pojawiają się wywiady z inspirującymi kobietami, które wyróżniają się talentem, odwagą, czy pomysłem. Przedstawiamy Wam kolejną bohaterkę. Izabela Tomiczek-Pitlok, to kobieta, która wie, co to znaczy mierzyć się ze schematami, bo pracuje w typowo męskiej branży – budownictwie i to poza granicami kraju. I choć początki nie były łatwe, to dziś Izabela czuje zadowolenie i dumę ze swojej sytuacji zawodowej. Oprócz bycia szefową jest także mamą i znajduje czas dla innych kobiet. Razem z innymi ekspertkami współtworzy projekt “Kobiecy Challenge”, w którym uczy kobiety jak dbać o wizerunek.

Fotograf: Ela Kaleta; MUA, styling: Patrycja Dobrowolska
– Dzień dobry Pani Izabelo. Miło mi, że znalazła Pani czas na rozmowę. Pracuje Pani w niemieckiej firmie budowlanej – czy od dziecka interesowała się Pani budownictwem?
– Właściwie nigdy mnie to nie interesowało (śmiech), tak po prostu potoczyło się moje życie.
– Mieszka Pani w Niemczech od pięciu lat, planuje Pani wrócić do Polski?
– Raczej nie, jestem tutaj szczęśliwa, udało mi się osiągnąć sukces. Czuję, że w Niemczech moją siedmioletnią córkę czeka lepsza przyszłość. Będzie znała dobrze trzy języki (polski, niemiecki i prawdopodobnie angielski). Tu, uważam, wystarczy chcieć i ciężko pracować, pojawia się wówczas mnóstwo perspektyw, marzenia zaczynają się spełniać, a za tym idzie stabilizacja i poczucie bezpieczeństwa. Człowiek nie boi się o jutro i z uśmiechem wstaje codziennie rano.
– O czym Pani myślała, gdy postanowiła wyjechać za granicę, wiedziała Pani, że dostanie dobrą pracę czy może poszła Pani „na żywioł”?
– Nie myślałam o tym. Na początku pracowałam jako sprzątaczka klatek schodowych, później w klubie sportowym. Dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości znajduję się tu, gdzie teraz.
– A co z komunikacją, znała Pani język niemiecki?
– Znałam podstawy, potem musiałam pobierać prywatne lekcje, żeby opanować podstawowe zwroty i słownictwo używane na budowie. Wciąż uczę się języka, teraz pod kątem życia codziennego.
– Jest Pani pracownikiem firmy budowlanej, jak to się przenosi na Pani życie codzienne?
– Na co dzień jestem zwykłą dziewczyną, która biega na budowie w białym kasku, w odblaskowej kamizelce, dresie i białych tenisówkach – to mój znak rozpoznawczy (śmiech). W biurze jestem już elegancką, twardą kobietą, która wie, czego chce. Początki, niestety, były trudne. Muszę powiedzieć głośno, że kobieta na budowie to wciąż widok niecodzienny, przez co pokutuje pogląd, że to jest praca tylko dla mężczyzn i tylko mężczyźni się w takiej pracy odnajdą. Kobieta, z założenia krucha i słaba istota, jest trochę marginalizowana. W związku z powyższym mój start w firmie był prawdziwym wyzwaniem. Nie zawsze byłam traktowana poważnie, postrzegano mnie jako intruza, osobę, która nie ma odpowiednich kwalifikacji. Nie pozwoliłam sobie jednak „wejść na głowę”, pokazałam, że mogę pracować równie ciężko, jak mężczyźni. Ba, nawet ciężej. Byłam zdeterminowana i z perspektywy czasu uważam, że to dało mi motywację, przysłowiowego kopa, chciałam pokazać, że nie dam sobie tak łatwo podciąć skrzydeł. Byłam asertywna, silna, stanowcza. W środowisku, gdzie prym wiodą faceci, jest to bardzo istotne. Nie dać się. Dziś nie ma już mowy o deprecjonowaniu moich kompetencji, jestem szefem w spódnicy, którego trzeba słuchać (śmiech).
– Uważa Pani, że bycie udziałowcem wpłynęło jakoś na Pani życie?
– Traktuję to jako polisę na życie dla mnie i córki. Również, dzięki temu doświadczeniu, od lipca biorę udział w projekcje „Kobiecy Challenge”, którego jednocześnie jestem współtwórcą.
– Na pewno musiała Pani podejmować niełatwe decyzje, jakie zatem były najtrudniejsze z nich?
– Najtrudniejsze decyzje? Na pewno są to redukcje etatów, choć od przeszło dwóch lat jestem osobą decyzyjną, nadal każde zwolnienie pracownika przychodzi mi z trudem.
– A czy zdarzyło się tak, że osoba zwalniana np. prosiła o zmianę decyzji?
– Często tak jest, przeważnie to mężczyźni, którzy pracują w Niemczech, a ich rodziny są daleko stąd. Na dodatek są jedynymi żywicielami rodziny. To nie są łatwe decyzje, jednak uważam, że zawsze postępuję uczciwie. Pracownik, który nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, jest przez nas upominany. Maksymalnie może otrzymać trzy takie upomnienia. Jeśli nie ma poprawy, jesteśmy zmuszeni do zwolnienia zatrudnionego. Muszę jednak myśleć globalnie. Jestem odpowiedzialna za cały zespół, błąd jednego człowieka lub jego niedyspozycja może doprowadzić do tragedii.
– Nie przeszkadza Pani taka odpowiedzialność?
– Czasami jest uciążliwa. Musimy być terminowi, w naszym biznesie trudno przewidzieć, jakie będą panować warunki atmosferyczne, nie jesteśmy w stanie przewidzieć awarii i opóźnień. Warunki kontraktu zawsze muszą być zrealizowane na czas, w przeciwnym razie jesteśmy obciążani wysokimi karami umownymi. Nadmienię również, że nasza firma zawsze wywiązuje się ze zobowiązań względem naszych pracowników, do 15. dnia każdego miesiąca pensja musi znaleźć się na kontach zatrudnionych osób. Dajemy posadę około siedmiuset pracownikom i współpracujemy obecnie z piętnastoma firmami podwykonawczymi.
– Co z pieniędzmi? Są dla Pani ważne? Czy może wolałaby Pani zarabiać mniej, a nie mieć tak odpowiedzialnej i stresogennej posady?
– Pieniądze nie są dla mnie tak ważne, wychodzę z założenia, że to rzecz nabyta. Nie uważam, żeby uderzyła mi do głowy „woda sodowa”, jestem normalną kobietą – matką, koleżanką, przyjaciółką. Mam niewielkie potrzeby, osiągnęłam sukces, jednak z uwagi na moje „początki”, znam wartość pieniędzy i nie wydaję ich na głupstwa. Jak każda kobieta mam czasem zachcianki, niemniej jednak – suma summarum – jestem osobą oszczędną i staram się przeznaczać pieniądze na podstawowe potrzeby.
– Muszę przyznać, że Pani pewność siebie i – jednocześnie – pokora robią na mnie duże wrażenie. Myśli Pani, że ludzie Panią podziwiają, jest Pani dla kogoś autorytetem?
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Wiem natomiast, że moja pozytywna energia wpływa również na moje otoczenie, wydaje mi się, że ludzie w towarzystwie silnych, twardo stąpających po ziemi kobiet, czują się pewniej. Może byłam dla kogoś inspiracją? (śmiech)
– Jakie ma Pani relacje z podwładnymi?
– Bardzo dobre. Mój szef potrafi docenić ciężką pracę. Dostrzegł we mnie potencjał i dał mi szansę. Jestem mu za to bardzo wdzięczna.
– Jakie były Pani najcięższe chwile w firmie?
– Na pewno zeszłoroczny odbiór dużego osiedla we Frankfurcie. Nie dawaliśmy sobie rady z opóźnieniami, czasu było mało, presja ogromna, dlatego bez zgody zarządu wsparłam się dwiema zewnętrznymi firmami. To był bardzo ryzykowny krok, ale zrealizowaliśmy projekt w terminie. Kolejna sytuacja, która zapadła mi w pamięci, to listopad 2016, gdy musiałam przejąć pełną kontrolę nad firmą. Trwało to blisko trzy miesiące. Jednak chyba najbliższe trzy lata będą dla mnie największym wyzwaniem. Nasza firma się rozrasta, wyszliśmy poza rynek niemiecki i podpisaliśmy kontrakt na budowę osiedla w Warszawie. Nieskromnie powiem, że to w głównej mierze moja zasługa, pomogła znajomość języka polskiego, zależało mi też bardzo na rozwoju firmy poza granicami kraju, ekspansja jest niezwykle istotna w tej branży. Do 2020 roku będę więc pracować w Polsce i Niemczech, muszę inaczej organizować czas, zmienić trochę system pracy. Wiem jednak, że wszystko się powiedzie.
Właściwie, to już nie mogę się doczekać (śmiech).
– Jak reaguje Pani na tak ogromny stres?
– Mam swoje trzy podstawowe punkty, które pomagają mi funkcjonować. Jednym z nich jest „wycisk” na siłowni po całym dniu pracy (śmiech).
– Jest Pani zorganizowana w pracy?
– (śmiech) Zawsze staram się być zorganizowana. Jednak przy dużym natłoku zadań zdarzają się niewielkie zaległości w „papierkowej robocie” (śmiech), staram się je nadrabiać najszybciej, jak to możliwe.
– Jakie ma Pani plany na przyszłość, gdzie się Pani widzi za kilka lat?
– Chcę wciąż realizować się w pracy w mojej obecnej firmie, dobrze się tu czuję, robię to co lubię i pracuję z ludźmi, których szanuję i dobrze się z nimi dogaduję. Myślę również o założeniu firmy architektonicznej. Świetnie czuję się w dekorowaniu wnętrz, myślę, że mam „smykałkę” do urządzania i aranżowania. Kilka projektów udało mi się już z powodzeniem zrealizować w Polsce i Niemczech. Chcę też nadal kontynuować pracę przy projekcie „Kobiecy challenge”. Powołuję również do życia fundację na rzecz osób z chorobą nowotworową „Isabelle”, jesteśmy już na finiszu. Trwa ostateczna weryfikacja zgłoszenia i startujemy. Przyznam, że to dla mnie ogromnie istotne przedsięwzięcie, również z uwagi na moje osobiste doświadczenia. A marzenia? Uwielbiam podróżować, zwiedzać świat, mam kilka miejsc – perełek na oku (śmiech). Jednak najważniejsze jest dla mnie, by moja córka
była szczęśliwa.
– A czym jest projekt „Kobiecy challenge”?
– Jest to inicjatywa w której uczymy kobiety jak dbać o wizerunek. Uświadamiamy im też, że wszystkie jesteśmy piękne, czasem tylko trzeba odrobinę tę wyjątkowość uwypuklić. Poza mną, w Kobiecym Challenge’u działają jeszcze cztery dziewczyny. Aneta jest moją wspólniczką. To businesswoman, która z powodzeniem realizuje się w prowadzeniu firmy. Człowiek orkiestra (śmiech). Ania zajmuje się fotografią, to ona jest odpowiedzialna za sesje zdjęciowe naszych podopiecznych. Basia zajmuje się stylizacją fryzur, Patrycja – wizażem. Każda z nas jest ekspertem w swojej dziedzinie.
– I ostatnie moje pytanie do Pani – czuje się Pani spełniona?
– Tak w 50% (śmiech). Jestem zdrowa, mogę się cieszyć każdym dniem. To chyba najważniejsze. Chciałabym jednak odnaleźć takie osobiste szczęście, mieć więcej czasu dla córki i powiększyć rodzinę.
– Pani Izo, bardzo dziękuję za rozmowę, życzę Pani dalszych sukcesów oraz wytrwałości w realizacji celów.
– Dziękuję. Korzystając z okazji (śmiech) chciałabym podziękować również osobom, bez których nie znajdowałabym się w tym miejscu, za ich konsekwencję, upór, walkę, za ciepło, miłość i ogromne wsparcie. Im w ogromnej mierze zawdzięczam swój sukces.
rozmawiała: Marta Muszyńska